Miasteczko Darkmord - recenzja

Nazwa: 

Miasteczko Darkmord

Autor: 

Shane Hegarty

Książkę mogę dla Was zrecenzować dzięki wydawnictwu ZNAK


 

Czym jest Darkmord?

W miasteczku Darkmord dzieją się rzeczy niezwykłe, straszne, nieopisane, których nie dane nam będzie poznać nawet po zwiedzeniu świata wzdłuż i wszerz. Oczywiście da się tam trafić, lecz jedynie drogą przypadku. Zapomnij więc o przygotowaniach, nadziejach i planach, bowiem są to czynności zbędne i na pewno nie pomogą podczas podróży do tajemniczego zakątka. Po prostu rusz w świat. Być może los Cię tam przygna.

Pewnie chciałbyś, Drogi Czytelniku, abym co nieco wspomniał o tym miasteczku. Zawsze istnieje szansa, że trafisz do Darkmord. Jeśli już będziesz stał na jego ulicach, nie wiedząc co czynić i gdzie się podziać, wiedza ta może okazać się przydatna. Niestety, rozczaruję Cię w tym momencie: od razu po przyjeździe tutaj szybko nabierzesz ochoty na wyjazd. Wyjechać nie będziesz mógł, choćbyś nie wiem jak się starał. Jest to jedyne miasteczko na świecie, na które napadają Legendy (potwory) ze Skażonych Ziem, poprzez łączniki w postaci portali. Nasze ziemie zwą Ziemiami Obiecanymi, więc z pewnością cieknie im ślinka na samo wspomnienie o nich. Nie dziwota, że każdy mieszkaniec Darkmord chciałby być mieszkańcem innego, choćby najpodlejszego miasteczka.

Na szczęście Darkmord od wielu pokoleń chroni rodzina łowców Legend przed chordami potworów. Ludzie mogą czuć się bezpiecznie. No chyba że Łowcy zawiodą...

Jeśli już o tym mowa, wspomnę o Finnie - dwunastoletnim chłopaku. Jest to przyszły Łowca Legend, następca swego ojca, oraz kolejny powód, aby omijać Darkmord szerokim łukiem. Bowiem nic nie zapowiada, aby chłopak uczynił choćby połowę tego, co Hugo - jego ojciec. Jest dobrym teoretykiem, kiepskim praktykiem. Od krzywdzenia potworów wolałby leczyć zwierzątka. Zdecydowanie nie jest odpowiednim kandydatem na Łowcę Legend.

Mimo wszystko ojciec wierzy, że da sobie radę. Ciągłe treningi mają przygotowywać Finna na wielką ceremonię, po której stanie się kolejnym w dziejach Łowcą Legend, jak i przybierze odpowiedni dla siebie przydomek.

Lecz czy przejdzie wielki test? Całkiem możliwe, że najbliższe wydarzenia przesądzą o jego jestestwie w Darkmord.


Czy warto odwiedzić?

Zaryzykuję stwierdzenie, iż Miasteczko Darkmord to książka przygodowa, napisana dla młodego odbiorcy. Występują w niej wszechobecne obrazki, nadające bardzo fajnego klimatu, podobnie jak sam design zewnętrzny. Okładka jest po prostu boska, a na widok przebarwionych na czarno końcówek stron, podczas pierwszego kontaktu wzrokowego, mało się nie przewróciłem z zachwytu. Wrzucę z resztą zdjęcie, żeby pokazać o co mi chodzi.
Ten, kto był odpowiedzialny za projekt okładki i inne tego typu pierdoły - wielki szacun.
  Jeszcze jedno w tej sprawie - naprawdę ogarnia mnie wielkie zdziwienie, że wydawnictwo nie podjęło się wydania tej książki przed Bożym Narodzeniem. Uważam, że książka ta byłaby mistrzowskim prezentem od rodziców dla dziecka pod choinkę, oczywiście, jeśli dziecko te lubi czytać (zbaczam z tematu. Nie przeciągajmy).
  Przejdźmy może do rzeczy - jak dla mnie - nieudanych, choć może umyślnie wykonanych przez autora. Chodzi mi tu o sam styl, jakim książka jest napisana. Kipi on prostotą, oraz drętwością, przez co zamiast skupiać się na fabule, skupiałem się na tym, aby w ogóle zrozumieć niektóre kwestie. Również opisy pozostawiają wiele do życzenia, których albo nie było, albo były niepotrzebne. W sensie według mnie opis powinien po prostu zainteresować i przedstawić to, czym zainteresować się mamy. Tutaj nie uświadczyłem ani tego, ani tego.  Mówiąc krótko - opisów jest mało i są strasznie powierzchowne. 
 Bohaterowie nie urzekli mnie za bardzo, czego przyczyną są również opisy. Niestety - opisy cierpią, cierpią i inne kwestie. Okey, byli całkiem dobrze przedstawieni, każdy grał swoją rolę w powieści i dobrze to robił, lecz nie poczułem do żadnego z nich jakiejś większej sympatii. Brakowało mi opisów zachowania, np. po wypowiedzeniu jakiejś kwestii przez kogoś. To na pewno dodawałoby im większej głębi.
  Teraz, przed napisaniem jeszcze pozostałych plusów wytłumaczę, dlaczego uważam, iż to wszystko mogłoby być celowym zamysłem autora. Po prostu książka jest skierowana dla dzieci, a wątpię, aby dzieciom robiły te kwestie różnicę tak jak mi, staremu koniowi. ;-)
  Wielkim plusem jest fabuła i jej przebieg, która z pewnością by mnie urzekła za młodu. Podczas czytania książki, uczestniczymy w pojedynkach między Łowcami Potworów, a potworami. Już od pierwszych stron jesteśmy wrzucani w centrum akcji, podczas pojedynku między Finnem, a Minotaurem (taki mały spojler). Jest też ciekawy wątek między tym chłopakiem, a Emmie (do czego dochodzi, lub nie dochodzi, to już nie zdradzam. Sami sobie przeczytajcie ;p). No i oczywiście wątek główny, czyli odwieczna walka z Legendami, oraz tajemnicza przepowiednia.
 Czy warto odwiedzić Darkmord? Powiem tak: serdecznie zapraszam każdego małolata, którzy przeżyją dzięki tej książce przygodę swojego życia. Myślę, że również i tym starszym dzieciom książka przypadnie do gustu. Dorosłe osoby niech same zaryzykują, ja Was zachęcać nie będę, lecz myślę, że każdy o tej książce będzie miał odmienne zdanie. Myślę, że i Wam może się spodobać, bowiem mimo że opisy proste, przystosowane dla młodego odbiorcy, fabuła ciekawa i zaskakująca.  

Lśnienie - recenzja


Tytuł:

Lśnienie

Autor:

Stephen King

Wydawnictwo:

Prószyński i S-ka

Plusy:

+ Fabuła
+ Styl, jakim książka jest napisana (!!!)
+ Postaci. Szczególnie...kurcze, wszystkie!
+ Niektóre momenty przygważdżały doszczętnie 
+ Relacje rodzinne Torrance'ów

Minusy:

- Podróż Halloranna do Panoramy

Moja ocena: 8/10


Na tę książkę polowałem dosyć długo. Nie wyłożę Wam teraz, ile dokładnie, ale co jakiś czas zaglądałem do księgarni. Przez neta nie chciałem zamawiać, bo różnie z takimi książkami bywa (pozaginane okładki itd.). W końcu się zniechęciłem i pozwoliłem swojemu pragnieniu ostygnąć.
Na szczęście nadszedł wiekopomny dzień, w którym poszedłem sobie "ot tak" do księgarni (bodajże, aby umilić czas wyczekiwania na autobus), a tam Lśnienie - dzieło Stephena Kinga, które wydawało się na mnie czekać. Nie zastanawiając się długo, kupiłem, dołączając je tym samym do swojej kolekcji.
Jak wrażenia?
Książka wciągnęła mnie od pierwszego zdania, przy którym się uśmiechnąłem: "Jack Torrance pomyślał: nadgorliwy kutasina". Już wtedy wiedziałem, że powieść jest w moim guście. Dalej było tylko lepiej, lepiej i lepiej, podczas wczuwania się w fabułę i zapoznawania się z dobrze zbudowanymi postaciami. Bardzo spodobał mi się pomysł tytułowego "Lśnienia", który przypomniał mi trochę film "Zielona mila" (nie czytałem książki), gdzie jakiś czarnoskóry więzień miał również coś w stylu nadludzkiej mocy (to nie jest porównanie!). Mimo wszystko najbardziej w całej historii nie urzekł mnie sam hotel Panorama, a relacja między Jackiem, Wendy - żoną Jacka, oraz Dannym - ich synem. Naprawdę mega wczuwa do samego końca, oraz lekkie rozczarowanie na końcu (osoby, które czytały, chyba wiedzą o co chodzi).   
Jedna rzecz mi się nie podobała. Zabijcie mnie, ale osobiście nie uważam, aby Pan Hallorann był jakoś wielce potrzebną postacią. Okej, to on w sumie zdradził małemu, o co chodzi z tą swego rodzaju "mocą", ale jego późniejsza rola trochę mnie odtrącała od samego klimatu tekstu. Sama książka jest o życiu rodzinnym Torrance'ów (Jacka, Wendy i Dannego) w bardzo tajemniczym i niebezpiecznym hotelu Panorama, gdzie zostali "uwięzieni przez śnieg". Historia Halloranna z ratowniczą podróżą niszczyła klimat zaszczucia. Odtrącała mnie od ciężkiego klimatu. Ogólnie była niepotrzebna (czyt. mogła być w domyśle, ale nie opisana). Uważajcie co chcecie, ale to moje zdanie.   
Tyle. Czytaliście? Co Wy uważacie o Lśnieniu?
  
Cześć.
Dzisiaj chciałbym Wam przedstawić wprowadzenie do opowiadania, które zacząłem niedawno pisać. Będzie to dreszczowiec/thriller, o tytule "Wyspa".
Rozplanowałem sobie jedenaście rozdziałów, co na oko powinno dać około 60/80 stron A5
Dam znać, jak napiszę całość, chodź nie wiem, czy opublikuję. Na pewno pojawią się fragmenty ;)

Ps. Z chęcią poczytam Waszych opinii na temat pomysłu.

*

Wyspa


Wprowadzenie


Jane Ketlin, oraz Jack Ketlin byli dobraną parą, jak i szczęśliwą rodziną. Mieli trójkę zdrowych, jakże wspaniałych dzieci, dzięki którym każdy rodzic unosiłby się z dumy. 

Do czasu...

Rodzinę Ketlin'ów spotkała okropność nad okropnościami. Zaczęło się dwa lata temu, gdy to nagle stracili pierwsze dziecko. Zack wpadł pod samochód, przez co życie pozostałych członków rodziny uległo niebagatelnej zmianie.

Sytuacja pogorszyła się zeszłego lata. Jane Ketlin, oraz Jack Ketlin musieli spoglądać, jak powoli, oraz z niemałą męką odchodzi ze świata ich kolejny "skarb": czternastoletnia Katne, chorująca na raka już od jakiegoś czasu. Najgorsza pozostawała myśl, iż to nie musiało   się tak kończyć, gdyby nie zbyt późne wykrycie paskudnej choroby.

Dla nich każda śmierć dziecka okazywała się szokiem nie do zniesienia. Szok ten musieli jednak znosić. Niestety, trzy miesiące po śmierci Katne, schorowana psychicznie i fizycznie Jane Ketlin umarła, zostawiając Jacka samego z malutką Liwią - ostatnim ich wspólnym dzieckiem.

Niegdyś Jack był Prawnikiem, przy czym jego żona zwykłą Sklepiarką. Dziś bez tej zwykłej Sklepiarki, dającej mu niezwykłe szczęście, stracił resztki siebie, przez co również i Liwię. 

Z powodu nałogu w jaki popadł, przewieziono ją do Sierocińca położonego na wyspie Ran. Wyspie, nie tyle co oddalonej kilka mil od brzegu, co po prostu niedostępnej. Widać ją było w pełnej okazałości z plaży, tak samo jak jedyną budowlę na niej - Sierociniec. Nie płynął w tamtą stronę żaden prom, ani nie podróżował żaden samolot. Również Rybacy z jakiegoś powodu nie uprawiali połowów w rejonach wyspy, a jedynymi płynącymi tam rzeczami, były łodzie z kolejnymi dostawami bezdomnych, opuszczonych przez rodziny dzieci.

Najokrutniejszy okazywał się fakt, iż nie mógł się z nią widywać. Nie było dane mu choćby jedno spojrzenie w jej piękne, błękitne oczka, nie mówiąc już o przytulaniu. Bez tego posiadał w sercu poczucie pustki, czemu żaden wysokoprocentowy alkohol nie był w stanie zaradzić. Niestety, podczas wypalania smutków w czasie nocnego życia zapomniał, że ma nadal dla kogo żyć w dzień. Miejski Sąd przekazał wyraźnie, iż dopóki nie zwalczy nałogu i nie stanie się, jak za dawnych czasów, odpowiedzialnym rodzicem, może zapomnieć o niej i o swoim stanowisku.

Jack rozumiał to aż za dobrze. Wiedział bowiem, że nawet po roku wyleczenia się z nałogu, Sąd nadal nie obdarzy go zaufaniem i pozwoli jedynie na comiesięczne, może cotygodniowe spotkania z Liwią. Nawet obecnie było to dla niego za mało. On potrzebował jej teraz, na codzień, tak samo jak ona jego. Jako były Prawnik, doskonale zdawał sobie sprawę, że jedynym wyjściem z sytuacji jest samotna podróż na wyspę, tym samym złamanie prawa.

Ktoś mógłby zapytać: co mu to da, skoro i tak go złapią, wywiozą z wyspy i na zaufanie ze strony Sądu przyjdzie mu czekać jeszcze dłużej?

Nie wiem. On sam nie wie. Wie za to, że cholernie jej potrzebuje.

A ona jego.

Harry Potter i Przeklęte dziecko


Tytuł: Harry Potter i Przeklęte dziecko
Autor: J.K. Rowling, John Tiffany i Jack Thorn
Typ: Dramat
Wydawnictwo: Media Rodzina

Plusy:

+Nie tylko dla dzieci
+Ciekawa  fabuła
+Potrafi zaskoczyć
+Sentymentalna podróż
+Nowa formuła, w postaci dramatu...


Minusy:

-... która nie każdemu może przypaść do gustu
- Niektóre dialogi 

Moja ocena: 6+/10


Pamiętnego wieczoru pojechałem do Empiku, w celu zaznajomienia się z ósmą częścią przygód Harry'ego Pottera.  Dobrze wiedziałem, że mimo iż głównym bohaterem nie on, również i go nie zabraknie. Dobrze myślałem, iż nie zabraknie również Rona i Hermiony, a także wiele pobocznych Postaci z dawnych lat. Ich przygody już przeminęły, a oni sami ulegli niebagatelnej zmianie przez upływ czasu. Krótko mówiąc, czas na kogoś innego. Wiadomo na kogo - na syna Harry'ego Pottera, Albusa Pottera. Lecz czy była to dobrze przeżyta przygoda z nim na czele?

Przyznam się, że początkowo, po przeczytaniu czterech rozdziałów w sklepie, nie napawałem się zbytnio optymizmem. Myślałem, iż książka mnie totalnie zanudzi. Okazało się wręcz przeciwnie. Wzruszyłem się przy niej nie raz, nie tylko dzięki sentymentom w niej zawartych, ale również przez chwytające za serducho sytuacje/zdarzenia. Ogólnie nawet starsze osoby nie powinny pożałować przeczytania tego "dzieła", gdyż w książce występują wątki rodzinne, silnie splatające się z głównym, fabularnym - przeklętym dzieckiem, którym nie wiadomo kto jest, oraz którego celu nie znamy. 

Wielkim minusem książki jest fakt, iż z pewnością nie jest to "ten stary Potter". Książka nie przywiązuje nas w tak wielkim stopniu do bohatera, jak robiły to poprzedniczki. Nie jest również zwartą powieścią, a sztuką teatralną, o czym świadczy sama jej forma. Czy fanom się to podoba/spodoba? Nie mnie oceniać. Ocenię za to samą treść, której momenty wydawały się aż za bardzo drętwe. Może to przez fakt, iż nie uświadczyłem opisów, co jest oczywiście uzasadnione? Nie wiem. Ogólnie, jak dla mnie, niektóre dialogi "ssą pałę".

Mimo tego książka jest dobra. Dupy nie urywa, ale jest dobra. Po prostu. Polecam w sumie każdemu, choć wzruszą się tutaj tylko Ci, którzy są zaznajomieni ze światem Harry'ego Pottera.

*

Hejka. Jak Wam się podoba nowa forma recenzji? Głównie chodzi mi tu o to, żeby zawierać bez zbędnego gadania swoje własne odczucia, dodatkowo z ciętym językiem, jeśli gdzieniegdzie będzie można taki użyć ;D



Nowe wydanie starej książki - skok na kasę, czy odświeżenie serii?

Witam Was i zapraszam do kolejnych, drugich "Pogadanek" na tym blogu. Na dzisiejszy ruszt trafia temat, do którego stworzenia zainspirowało mnie nowe wydanie jakże popularnej niegdyś i dziś  serii książek pt. "Harry Potter". Chodzi mi tu konkretnie o "Odświeżanie serii" nowymi wydaniami, jakie różnią się od starych wszystkim i niczym - tekst pozostaje ten sam, lecz inne rzeczy, maści kosmetycznej, ulegają "odnowieniu".
Moje pytanie brzmi: Czy taki zabieg to skok na kasę? 

 Żeby sobie odpowiedzieć na to pytanie, musimy pomyśleć o innych: Dlaczego tak się dzieje? Co jest powodem "Odświeżania serii"? Czy na pewno tylko pieniądze?

Przypomnijmy sobie, iż taki zabieg stosuje się już od jakiegoś czasu. Z pewnością istotną, jeśli nie najważniejszą rolę grają tutaj pieniądze. Tak, czy inaczej, przy ich boku stoją również inne potrzeby, choćby edukacyjne. Bowiem ileż to w Polsce znajduje się wydań książek autora Adama Mickiewicza, czyli pana, którego każdy dzięki szkole zna, tak więc i dzięki lekturom? Wiele już pokoleń czytało jego "słowo", wiele jeszcze przeczyta. Lecz czy byłoby to możliwe, bez odświeżania tejże książki nowymi wydaniami? Osobiście myślę, że dziecko, które zobaczyło by wydanie "Pana Tadeusza" sprzed kilkudziesięciu lat, uciekło by z krzykiem i wróciło do gry komputerowej. Wiem, wiele osób nie trzeba zniechęcać do czytania tej lektury z odświeżonym designem, ale to już zostawię bez komentarza (albo zostawię: osobiście ich rozumiem :p).  
Jaki wniosek można z tego wyciągnąć? Taki, że w tym przypadku, nowe wydania mają zachęcać nowe pokolenia do czytania, aby dana książka/seria książek nie uległa zapomnieniu, tak samo jak jej autor. Tyczy się to lektur, samego "Harrego Pottera", jak i innych powieści. Tak właśnie uważam: Jednym z wielu powodów, gdzie zysk i przemyślany marketing mają istotną rolę (w końcu nowe wydanie Harrego pojawiło się niedługo przed jego ósmą częścią), jest remake, czyli "odrodzenie" serii.

Co mogło by jeszcze kierować producentów do tego zabiegu? Nie wiecie? Popatrzcie sobie na te okładki z Wiedźmina:
Czy coś istotnego rzuca się Wam w oczy? Odstawmy białe tło na bok xD Czyżby to były postaci z gry? No właśnie: Nowe wydania mogą służyć również promowaniu książki poprzez grę, lub na odwrót. 
Wiadomo, że dobra gra komputerowa zyska większą sławę od dobrej książki, tak więc aby zachęcić graczy do czytania, stosuje się właśnie taką technikę. Jest to bardzo wygodne dla obu stron (producenta gry, oraz autora książki), ponieważ działa tutaj tzw. symbioza: nikt na takim działaniu nie traci. Zarówno autor, jak i producent gry, zyskują.
Przypomnę, że nie tylko o gry tu chodzi, ale również i o seriale (no i filmy):



Może jeszcze trochę rozwinę termin "zysk", który parę razy się pojawiał. Nie zrobię tego pod kątem jego definicji, a tego, co się kryje za nim w tym temacie. Czyli: na czym producenci, którzy wydają nowe wydania starych książek zyskują?
Otóż w wielkim stopniu na fanach. Wiadomo, jak to jest: fani i tak kupią. Tak więc możemy tutaj zobaczyć coś, co z reguły jest mało zauważalne: tylko powieści, które zdobyły wielką sławę, mogą liczyć na nowe wydanie. Powieści, dzięki którym producenci, przez odświeżenie serii mają pewny zysk.
Dochodzą do tego też Ci, co nigdy nie czytali danej książki, ale oglądali z niej filmy.  Nie jestem jednym z nich, jeśli chodzi o Harrego Pottera, lecz domyślam się, że w czasie wpatrywania się w te - powiedzmy sobie szczerze - piękne okładki, taki delikwent może sobie pomyśleć: "Hmm.. może się jednak skuszę? W końcu zawsze chciałem przeczytać". Tak więc nowy wygląd z pewnością jest rzeczą, która może skusić, a więc i przynieść więcej zysku dla wiadomych osób.

Jak widzicie, wielkiej filozofii tu nie ma. Jedno (skok na kasę) drugiego (odświeżenie serii) nie wyklucza, a wręcz przybliża do siebie. Mimo wszystko uważam, że głównym celem producentów jest skok na kasę. Lecz czy powinniśmy mieć do nich o to jakieś pretensje? Nie. W życiu. 

Pozostaje pytanie o de mnie, czyli od kogoś, kto się zaopatrzył w najnowsze wydanie Harrego Pottera: Czy według Was opłaca się kupić nowe wydanie książki, jeśli już posiadacie stare? Jeśli tak, to dlaczego? Jeśli nie... dlaczego? 
Zachęcam do dyskusji :)

Morderca zawsze popełnia ten jeden błąd

Entliczek pentliczek


Plusy:

+Książka zbudowana dialogami, dzięki czemu szybko się czyta
+Wciąga cholernie od samego początku, gdy to poznajemy Pannę Lemon
+Z początku błaha sprawa, zamienia się istną sieć spisku
+Zaskakuje nie tylko na końcu, ale w każdym momencie, podczas ujawniania nowych tropów
+Daje do myślenia, lecz zdemaskować mordercę, jest piekielnie trudno - nie mniej jednak możliwe!
+Nikt nie jest idealny - nawet Poirot się myli
+Lecz każdy jest inny - widać to po opisach, oraz dialogach

Minusy:

 - Trochę brakowało mi głębszych opisów emocji

Moja ocena: 9/10


Morderca zawsze popełnia ten jeden błąd

Autorką kryminału jest nie kto inny, jak Pani Aghata Christie - Brytyjska, żyjąca w dwudziestym wieku Pisarka kryminałów, którą z pewnością można zaliczyć jako mistrzynię w swoim fachu. Głównym założeniem książki "Entliczek pentliczek" wydaje się być to, iż niewinne, wręcz dziecinne przewinienia, czyli takie, które nie rzucają się w oczy, mogą zawierać drugie dno. Dno, sprytnie ukryte przez Przestępcę czymś błahym, niewinnym z pozoru, aby zatuszować tym samym podstęp. Lecz tak i tak - według książki - morderca zawsze popełnia  ten jeden błąd.

Fabuła

Książka przenosi nas w progi studenckiego pensjonatu przy Hickory Road 26. Jest on przeznaczony dla studentów różnego pochodzenia, różnej maści kulturowej, jak i - a jakby - charakteru, co doświadczamy dzięki świetnie napisanym dialogom. Jak tam trafiamy, w skórze detektywa Poirota? Ano przez ciekawość. Bowiem detektyw Poirot nie został tam skądinąd wezwany służbowo, a dzięki nudzie, oraz Pannie Lemon. Bowiem ona, tak wielce pracowita, wykastrowana z jakiegokolwiek myślenia wychodzącego poza schemat pracy, papierów  służbowych, oraz niezwykłej inteligencji opartej na wiedzy, nagle zaczęła się martwić w pracy. Popełnia karygodne - jak na nią - błędy, co naszego kochanego detektywa z początku martwi, lecz po prawdzie, jaką mu powiedziała (czyli po powodzie, dlaczego tak źle jej idzie), zaczyna ciekawić. Bowiem jej siostra, która przyjechała niedawno do kraju, oraz która to dostała pracę w owym pensjonacie, jest lekko przerażona pewnym faktem - w pensjonacie zaczynają ginąć przypadkowe rzeczy. Rzeczy nie tyle co przypadkowe, co po prostu niewiele warte. Dlategóż detektyw Poirot decyduje się zbadać sprawę. Sprawę, która zaciekawiła go właśnie przez tę dziwność - jaki złodziej kradnie coś, co nie ma wartości materialnej?
Ogólnie rzecz biorąc, fabuła od początku intryguje. Retoryczne pytania wzbudzają w nas pewien niedosyt, który chcemy wypełnić, czytając dalej. Swoją drogą dosyć szybko dowiadujemy się o złodziejaszku, przez co można by pomyśleć w sposób: aha, i co dalej? Tutaj właśnie odpowiedź jest bardzo zaskakująca. Samobójstwo. Czy na pewno samobójstwo? A nie! Po prostu dobrze zatuszowane morderstwo.
Do akcji książki wpada inspektor Sharpe, któremu detektyw Poirot (zaciągnięty w sprawę przez ciekawość) po prostu pomaga swoimi domysłami. Pojawia się właśnie przez rzekome samobójstwo, aby zbadać sprawę. Błahe kradzieże, których sprawca został odnaleziony, wydają się nadal błahe, ale teraz i pozbawione sensu (już nie wspominam, iż niektórych z wcześniej skradzionych przedmiotów nie ukradł "ten" złodziej. Nadal nie wiemy kto). Z biegiem rozwoju fabuły już wiemy, że mają one ogromny sens. Sens, który odnalazł Poirot. Sens, bez którego nie odnaleziono by mordercy. A mordercę wypadałoby znaleźć, ponieważ pojawiają się kolejne ofiary.


Klimat i bohaterowie

Książkę budują dialogi. Dialogi budują więc klimat tekstu, gdy to przez świetnie napisaną wypowiedź jesteśmy narażeni na nagły przypływ dreszczy, oraz zniesmaczenie będących w pobliżu ludzi soczystym "O k***a". Budują również "podejrzanych" bohaterów podczas przesłuchań, w czasie czytania ich wypowiedzi na temat morderstwa, oraz ich przypuszczeń na temat "Któż mógłby to uczynić?". Ogólnie dialogi pełnią najważniejszą rolę w tekście. Dzięki nim książkę czyta się płynnie, a dzięki płynności tekstu (oraz przez fabułę), książka po prostu wciąga. Wszystko byłoby świetne, gdyby nie to, iż brakowało mi jakiejś większej dawki emocji w postaciach. Owszem, autorka świetnie je napisała i oddała im wszelkie wdzięki, lecz mi chodzi o to, że jakoś nie bawiła się opisami stricte emocjonalnymi. W sumie... to kryminał, nie? Nie jakiś dreszczowiec, gdzie takie właśnie opisy byłyby potrzebne. No ale jednak czegoś mi tu brakowało. Tutaj. W opisach.

Podsumowanie

Książkę polecam każdemu, kto nie czytał kryminału. Dlaczego tylko tym? Trochę głupio byłoby polecać dzieło Aghaty Christie komuś, kto je czyta, nie sądzicie? W sensie ona faktycznie jest świetna w tym co robi, więc Ci, którzy lubią tego typu klimat, z pewnością natknęli się na tę osobę. Jestem przekonany, że nawet jeśli nie czytali tej właśnie książki, to doskonale wiedzą, że warto. Bowiem i ja już doskonale wiem, że następna książka Aghaty Christie, jaką przeczytam, na pewno wciągnie mnie równie mocno, co "Entliczek pentliczek" - książka z pozoru o czymś błahym, lecz udowadniająca, iż pozory mylą.



NA POMOC CZWORONOGOM!!!

Tak samo, jak w świecie Gry o tron, tak i w naszym nadchodzi zima ("Winter is coming"). Mróz powoli opanowuje nasz piękny, nasycony słowiańską "mocą" kraj. Szczęśliwym trafem My, niczym Starkowie, jesteśmy na nią przygotowani. Siedzimy w domach, popijając gorącą czekoladę, herbatę, lub kawę, oglądając przy tym wystrzałowe filmy, jak i interesujące seriale. Również czytujemy książki w świetle dnia, lub nocnej lampki, zagłębiając się w innym, "tym lepszym" świecie.

W dużym skrócie mówiąc, zapominamy o mrozie. Zapominamy, iż mróz, niczym wystrzelony pocisk, potrafi zabić.

Dla nas to codzienność...


...dla nich nie.

Co gorsza pamięć o nich również wygasa. Siedząc bezpieczni za czterema ścianami, zapominamy, iż inni - nie tylko o bezdomnych czworonogach tu mowa - również potrzebują pomocy.

Co gorsza, nie tylko o zabójczy mróz tutaj chodzi.

Byliście kiedyś głodni? Wątpię. Dlaczego?

Pomyślcie o sobie, swoich bliskich i obcych. Wejdźcie do sklepu. Spójrzcie na chleb na półce. Powąchajcie go. Jesteście gotowi go ukraść? Nie? Czyli nigdy w życiu nie zaznaliście głodu.

Teraz spójrzcie w oczy "mieszkańcom schroniska". Wierzcie, lub nie, lecz oni potrzebują jedzenia. Potrzebują również ciepła, nie tylko w sensie fizycznym.

Jesteście gotowi im to przekazać?

W takim razie na co czekacie? Po co wyrzucacie niedokończone posiłki do kosza? Dlaczego pozbywacie się ciepłych ubrań, nie pomagając tym innym? Dla szczurów/robaków? Spokojnie... one to wszędzie coś znajdą (spójrz pod łóżko, to się przekonasz xD).

Stąd apel o de mnie i od innych członków akcji "Na pomoc czworonogom!" - pomóżcie mieszkańcom schroniska!

Jak to zrobić?

Multum opcji napotkacie do wyboru. Po pierwsze, możecie sami ogłosić siebie członkami akcji, tym samym pisząc podobny post na swoich blogach. Po drugie, zajdźcie do sklepu, kupcie jakieś jedzenie dla psów/kotów/innych zwierząt, lub pozbądźcie się tego, którego macie za dużo w domu. Następnie wyruszcie w progi pobliskiego schroniska i przekażcie "życiodajny dar" ich domownikom ". Nie zapominajcie przy tym o starych kocach, jeśli takowe posiadacie!

Moja synteza na dziś-dzień? Cieszcie się swoim "ciepłem", przekazując go innym.

*

Hejka!
 Wybaczcie za ten nietypowy post na blogu, lecz sprawa jest dosyć poważna i zdecydowałem coś o niej napisać. Tym bardziej, iż winter is coming.
  Polecam każdemu zainteresować się akcją i pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują.